Archive for category profilaktyka zdrowia

Szalejące hormony

Cóż miła czytelniczko, ciężko będzie ci zaprzeczyć, że jesteś istotą w której cały czas toczy się „hormonalna wojna”. Wachania nastrojów, bolesne miesiączki, przereklamowany przez większość facetów PMS, czy menopauza w bardzo młodym wieku to głównie twoje potencjalne problemy. Bądźmy szczerzy, hormony w tobie buzują. Choć moja żona o mnie mówi, że też czasami zachowuję się jak „kobieta przed okresem” to jednak wszelkie przypadłości na tle hormonalnym z reguły są żeńską domeną. Co w takim razie począć z całym tym hormonalnym kramem?

W pierwszej kolejności warto było by, przynajmniej zapoznać się z tematem co i jak funkcjonuje oraz dlaczego w ten a nie inny sposób to wszystko działa w twoim układzie hormonalnym. Najprostszyn sposobem będzie przeczytanie poniższego artykułu napisanego przez Marzenę Gwoździk. Przeczytaj poniższy artykuł i zapoznaj się z wiedzą bezpośrednio od praktyka, który poradził sobie ze swoimi przypadłościami zdrowotnymi z wykorzystaniem naturalnej suplementacji. Tak się składa, że autorkę zamieszczonego poniżej artykułu mam przyjemność znać osobiście. I to, co o niej moge powiedzieć ująłbym w następujących słowach: ogromna wiedza poparta praktyką, optymizm w najlepszym możliwym wydaniu oraz szczerość i radość życia! Zapraszam do zapoznania się z artykułem Marzeny pt:

Zaburzenia równowagi hormonalnej

Autorem artykułu jest Marzena Gwoździk
Artykuł przekazuje informacje na czym polegają zaburzenia równowagi hormonalnej u kobiet. Wskazuje jednocześnie skuteczny sposób regulacji systemu hormonalnego u kobiet. Warto z tej wiedzy skorzystać!
Zaburzenia hormonalne należą do najczęstszych problemów zdrowotnych kobiet w wieku rozrodczym i okresie menopauzy. Z punktu widzenia nowoczesnej homeopatii (homotoksykologii), najważniejsza w organizmie kobiety jest równowaga między estrogenami i progesteronem. Jej brak jest przyczyną wielu zaburzeń, począwszy od chwiejności nastrojów po rozwój nowotworów. Równowaga między tymi hormonami decyduje o homeostazie (równowadze) hormonalnej całego organizmu.

Estrogeny, estrogeny…
Estrogeny tworzą grupę złożoną z ponad 20 spowinowaconych hormonów. Trzy z nich mają istotne znaczenie fizjologiczne: estron, estradiol, estriol. Te trzy hormony są odpowiedzialne za tworzenie się żeńskich cech płciowych. Regulują także przebieg cyklu.
W okresie przedmenopauzalnym estrogeny są syntetyzowane z progesteronu, bądź z androgenów w jajnikach. Po wystąpieniu menopauzy – wyłącznie z androgenów (produkowanych w nadnerczach). Przemiana androgenów do estrogenów odbywa się przede wszystkim w tkance tłuszczowej. Istnieje współzależność między estrogenami i progesteronem – ich receptory na błonach komórkowych wzajemnie się aktywizują. Z jednej strony do utworzenia się receptorów progesteronowych konieczna jest obecność estrogenów, z drugiej zaś progesteron zwiększa wrażliwość receptorów estrogenowych.

Ważny progesteron…
Kluczowym hormonem, obok estrogenów, jest progesteron. Medycyna szkolna poświęca mu niewiele uwagi, być może z tego względu, iż metodami laboratoryjnymi trudno jest oznaczyć jego stężenie w surowicy krwi.
Progesteron spełnia wiele ważnych zadań jako prekursor licznych hormonów steroidowych (m.in. hormon ten jest najważniejszym prekursorem wszystkich kortykoidów oraz estrogenów i testosteronu). Jest również odpowiedzialny m.in. za tworzenie odpowiednich warunków dla rozwoju płodu podczas całej ciąży, jak i aktywizację osteoblastów do tworzenia nowych kości. Chroni przed torbielami gruczołu piersiowego, rakiem endometrium, piersi i jajników. Jest również naturalnym środkiem antydepresyjnym. Normalizuje poziom cukru we krwi i wzmacnia błony komórkowe.

Niedobre nadmiary i deficyty…
Progesteron spełnia wobec estrogenów ważne zadanie – jest konieczny do aktywizacji receptorów estrogenowych. Poprzez te receptory estrogeny pobudzają podział komórkowy (m.in. umożliwiający późniejszą ciążę). Z chwilą, gdy zostaje zaburzona równowaga hormonalna organizmu, z reguły dochodzi do dominacji estrogenowej (nadmiar estrogenów w stosunku do poziomu progesteronu) i deficytu progesteronu. Ważny jest stosunek między stężeniem estrogenów i progesteronu, a nie tylko wartości absolutne poziomu każdego z tych hormonów. Dominacja estrogenowa może istnieć nawet przy ich lekkim ich niedoborze. Dzieje się tak wówczas, gdy poziom progesteronu jest bardzo niski, i tym samym powstaje duża różnica między stężeniami tych ważnych hormonów. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, cierpią do pewnego stopnia na dominację estrogenową na skutek oddziaływania toksyn środowiskowych, które w przeważającej części mają właściwości podobne do działania estrogenów.
Objawy dominacji estrogenowej to m.in. przedwczesne starzenie się, spadek libido, zmęczenie, zaburzenia snu, chwiejność nastrojów, a także alergie, astma, pokrzywka, egzemy, bóle głowy, niedocukrzenie, spowolniony metabolizm, niepłodność, niedoczynność tarczycy oraz dolegliwości pęcherzyka żółciowego.
W następstwie dominacji estrogenowej możemy cierpieć na nadwagę, osteoporozę, zatrzymanie wody w organizmie, podwyższone ciśnienie, nieregularne miesiączki. Wzrasta wówczas ryzyko zakrzepicy. Wysoki poziom estrogenów prowadzi zawsze do gwałtownego rozrostu błony śluzowej macicy, co grozi powstawaniem mięśniaków.

Skąd te kłopoty?
Najczęstszą przyczyną dominacji estrogenowej jest suplementacja estrogenów i hormonalna terapia zastępcza. Może być ona również rezultatem zaburzeń funkcji wątroby, powodujących zbyt wolny metabolizm hormonów, jak i stresu obciążającego nadnercza. Duże znaczenie ma także dieta – niezdrowe, „szybkie” jedzenie, nadmierne spożycie cukru i produktów wysoce przetworzonych w połączeniu ze stresem mogą zniweczyć efekty każdej terapii przywracającej równowagę hormonalną! Warto zatem usunąć z diety cukier, zredukować ilość spożywanych tłuszczów, a jeść pokarmy zawierające błonnik, zadbać o dostarczenie organizmowi witaminy B6 i magnezu (są to pierwiastki mające decydujący wpływ na utrzymanie równowagi hormonalnej w organizmie). Wskazana jest redukcja masy ciała.

Suplementacja hormonów – tak czy nie?
Pamiętajmy, aby zawsze dobrze przemyśleć decyzję o stosowaniu hormonów. Suplementacja hormonów ma swoje medyczne i etyczne uzasadnienie w przypadkach, gdy możliwości terapii komplementarnych zostaną wyczerpane lub dotychczasowe leczenie nie przynosi efektu. Z moich doświadczeń w przypadku zaburzeń równowagi hormonalnej bardzo pomocny jest Prim Rose Plus /przed menopauzą/ oraz Black Cohoshe /po menopauzie/ – który skutecznie, w naturalny sposób, pozwala organizmowi poradzić sobie z dysfunkcjami hormonalnymi dzięki delikatnej stymulacji gruczołów hormonalnych.
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Jeśli zainteresował ciebie temat wspomożenia swojego organizmu takimi suplementami jak Prim Rose Plus, czy Black Cohoshe i szukasz pomocy w nabyciu ich – napisz do mnie by uzyskać pomoc!

Dodaj komentarz

Przerabianie konsumenta w idiotę

Słuchając ostatnio Piotra Majewskiego, usłyszałem bardzo ciekawą anegdotę. Choć dotyczyła ona bardziej optymalizacji biznesu, niż bezpośrednio tematyki zdrowej żywności to jednak po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że świetnie oddaje ona to co obecnie dzieje się na rynku żywności.
Anegdota opowiadała historię pewnego sławnego producenta cukierków, który stworzył produkt składający się 30 unikatowych, naturalnych komponentów. Po śmierci twórcy tej firmy i cukierków, jego następca (chyba syn) postanowił zoptymalizować biznes. Zwołał zebranie technologów. Gdy następca spytał się ich czy można usunąć jakiś składnik cukierków, usłyszał że nie ma takiej możliwości. Zdał technologom pytanie, czy wiedzą ile kosztuje składnik numer 10? Oczywiście oni tego nie wiedzieli. Odpowiedział im że jest to kwota 10 mln dolarów rocznie. Spytał wtedy jeszcze raz: czy jeśli on przeznaczy połowę tej kwoty dla nich na premie czy wtedy znajdą sposób by czymś tańszym zastąpić lub zupełnie usunąć ten składnik. Oczywiście odpowiedź jaką usłyszał to było TAK.

Cała ta anegdota miała jeszcze dalszy ciąg oraz swoistego rodzaju puentę, jednak nie ona jest istotna. Ważne w tym jest to jak funkcjonuje przemysł spożywczy sam w sobie. Świetnie to opisuje ostatnio znaleziony przeze mnie wywiad z byłym dyrektorem jednego z większych koncernów produkujących żywność. Link źródłowy oczywiście podaję na końcu artykułu. Cóż mi pozostaje – zapraszam do przeczytania jak to w imię pieniędzy, robi się konsumentów w bambuko.
Jak oszukać konsumenta?
Odsłaniamy kulisy rynku spożywczego, przeczytajcie anonimowy wywiad z byłym dyrektorem zarządzającym dużym zagranicznym koncernem spożywczym: o tym jak optymalizuje się procesy technologiczne; gdzie kupuje się surowce i w jakiej jakości; jak ustala się skład wyrobu gotowego aby uzyskać odpowiednią cenę. Jaki mandat grozi za niepełną informację na etykiecie oraz za ile można kupić certyfikaty znanych instytutów. Czyli o tym jak koncerny zarabiają na naiwności konsumenta.
Jak jest zorganizowany rynek spożywczy?
Na rynku mamy producentów oraz tzw. rynek tradycyjny (hurtownie, pół-hurtownie, detaliści) i rynek nowoczesny – supermarkety. Producent sprzedaje dwoma kanałami: przez rynek tradycyjny lub/i nowoczesny.

Która droga jest bardziej korzystna dla producenta?
W handlu nowoczesnym jest o tyle trudniej, że supermarket wymaga od producenta dotrzymania rygorów specyficznych dla danego produktu. Supermarkety nie przyjmą do wpuszczą na rynek produktu, który ma poniżej 75% terminu przydatności, jeśli jest to towar chłodzony to przed rozładunkiem pracownik supermarketu napewno dokona pomiarów sondą termiczną wewnątrz palety. Co za tym idzie do handlu nowoczesnego producent dostarcza wyroby najszybciej jak to jest możliwe. Rynek tradycyjny nie stawia takich warunków. Tam kieruje się pozostały towar. Rynek tradycyjny w zamian za odpowiednią politykę cenową jest w stanie wchłonąć niemalże każdą ilość produktu. Korzystny jest nowoczesny bo tam produkty szybciej rotują.

To należałoby wydłużać w nieskończoność termin przydatności?
Tendencja do wydłużanie terminu przydatności do spożycia jest normą. Generalnie koniec terminu przydatności do użycia nie oznacza, że produkt jest zły, stary, zepsuty czy trujący. Przykładowo w przypadku jogurtu termin przydatności do spożycia zależy od ilości bakterii swoistych. Dopóki w jogurcie jest zgodna z definicją jogurtu ilość bakterii jogurtowych, produkt jest jogurtem czyli tym co deklarujemy na etykiecie. Jeśli spada wartość tych bakterii, to oznacza koniec terminu przydatności do spożycia. Po tym terminie staje się teoretycznie innym produktem. Dopóki nie rozwijają się w produkcie grzyby, to można powiedzieć, że towar nadaje się do konsumpcji.

Jak wydłuża się termin przydatności do spożycia?
Jeśli producent działa prozdrowotnie, może wydłużyć termin przydatności na poziomie zakładu, dzięki produkowaniu i pakowaniu wszystkiego na linii – w atmosferze kontrolowanej – wewnątrz maszyny. Na takiej linii przygotowuje się zarówno produkt jak i opakowanie. Wtedy producent ma gwarancję, że do produktu nie dostaną się żadne drobiny kurzu, które są idealnym środkiem transportu dla wszystkich mikroorganizmów. Taki produkt ma wtedy najwyższą dziś klasę septyczności i jego termin przydatności do spożycia może się nawet podwoić.

Co z produktami o niskiej septyczności?
Do pozostałych trzeba pakować chemię aby utrzymać długi termin przydatności. Są też producenci, którzy probują zdobyć rynek ultrakrótkim terminem przydatności. Ale trzeba pamiętać że nawet taki produkt musi przejść przez ciąg logistyczny, zanim trafi do klienta.
Jak jest zorganizowany rynek spożywczy?
Na rynku mamy producentów oraz tzw. rynek tradycyjny (hurtownie, pół-hurtownie, detaliści) i rynek nowoczesny – supermarkety. Producent sprzedaje dwoma kanałami: przez rynek tradycyjny lub/i nowoczesny.

Która droga jest bardziej korzystna dla producenta?
W handlu nowoczesnym jest o tyle trudniej, że supermarket wymaga od producenta dotrzymania rygorów specyficznych dla danego produktu. Supermarkety nie przyjmą do wpuszczą na rynek produktu, który ma poniżej 75% terminu przydatności, jeśli jest to towar chłodzony to przed rozładunkiem pracownik supermarketu napewno dokona pomiarów sondą termiczną wewnątrz palety. Co za tym idzie do handlu nowoczesnego producent dostarcza wyroby najszybciej jak to jest możliwe. Rynek tradycyjny nie stawia takich warunków. Tam kieruje się pozostały towar. Rynek tradycyjny w zamian za odpowiednią politykę cenową jest w stanie wchłonąć niemalże każdą ilość produktu. Korzystny jest nowoczesny bo tam produkty szybciej rotują.

To należałoby wydłużać w nieskończoność termin przydatności?
Tendencja do wydłużanie terminu przydatności do spożycia jest normą. Generalnie koniec terminu przydatności do użycia nie oznacza, że produkt jest zły, stary, zepsuty czy trujący. Przykładowo w przypadku jogurtu termin przydatności do spożycia zależy od ilości bakterii swoistych. Dopóki w jogurcie jest zgodna z definicją jogurtu ilość bakterii jogurtowych, produkt jest jogurtem czyli tym co deklarujemy na etykiecie. Jeśli spada wartość tych bakterii, to oznacza koniec terminu przydatności do spożycia. Po tym terminie staje się teoretycznie innym produktem. Dopóki nie rozwijają się w produkcie grzyby, to można powiedzieć, że towar nadaje się do konsumpcji.

Jak wydłuża się termin przydatności do spożycia?
Jeśli producent działa prozdrowotnie, może wydłużyć termin przydatności na poziomie zakładu, dzięki produkowaniu i pakowaniu wszystkiego na linii – w atmosferze kontrolowanej – wewnątrz maszyny. Na takiej linii przygotowuje się zarówno produkt jak i opakowanie. Wtedy producent ma gwarancję, że do produktu nie dostaną się żadne drobiny kurzu, które są idealnym środkiem transportu dla wszystkich mikroorganizmów. Taki produkt ma wtedy najwyższą dziś klasę septyczności i jego termin przydatności do spożycia może się nawet podwoić.

Co z produktami o niskiej septyczności?
Do pozostałych trzeba pakować chemię aby utrzymać długi termin przydatności. Są też producenci, którzy próbują zdobyć rynek ultrakrótkim terminem przydatności. Ale trzeba pamiętać że nawet taki produkt musi przejść przez ciąg logistyczny, zanim trafi do klienta.
Czy stosuje się podobne zabiegi w drugą stronę? Np. pisze się że produkt zawiera coś czego w rzeczywistości nie ma?
Ostatnio głośno w prasie było o parówkach cielęcych w których nie było ani grama cielęciny, tylko aromat. Podobnie jest z makaronami zrobionymi z pszenicy Durum, w Polsce trzeba zmieszać makaron z mąką pszenną, bo inaczej Polak będzie twierdził, że mu się nie ugotował. To nie do końca oszustwo, bo do produkcji makaronu nie używa się tylko pszenicy Durum. Najważniejsze że konsument dostaje to tego czego chce. To są jednak oszustwa niegroźne dla naszego życia.

A czy są również te groźne?
Niektóre nowoczesne sposoby optymalizacji produktów wymagają użycia substancji bardzo szkodliwych dla ludzkiego zdrowia, jednak w małych proporcjach nie są w stanie zrobić człowiekowi nic złego. Przy produkcji używa się często ciężkiej chemii. Jeśli ktoś jest nieostrożny z procesu technologicznego może przedostać się chemia szkodliwa dla zdrowia. Do produkcji niektórych soków używa się enzymu. Jeżeli zalejemy jabłka wodą i wlejemy do tego enzym, otrzymamy czysty sok. Enzym trawi wszystko: ogonek, skórkę, pestki i zostawia sam sok. Trzeba zablokować enzym by dalej nie pracował. Jeśli ktoś będzie nieumiejętnie postępował nie zatrzyma tego procesu i będzie czynny enzym w produkcie gotowym.

Jakie inne oszustwa możemy zaobserwować na rynku spożywczym?
Istnieją producenci, którzy w produkcji mąki dla uzyskania idealnej bieli mielą trochę kredy. Kolejnym przykładem są śledzie. W Polsce nie ma takich zdolności produkcyjnych, żeby wyprodukować je wtedy kiedy ludzie ich potrzebują, np. na święta. Normalną cechą śledzia jest jego czarnienie. Dlatego śledzie zalewa się perhydrolem, dzięki temu wybielają się, są piękne, białe i delikatne. Później się je płucze i sprzedaje a konsumenci chwalą te śledzie, że są takie dobre i rozpływają się w ustach. Klient właśnie tego chce: żeby śledź był biały i rozpływał się w ustach… i takiego dostaje. Ale że to już nie jest śledź…

A co z innymi rybami? Czy w podobny sposób poprawia się ich walory wizualne lub smakowe?
Ryby, które do nas trafiają zwykle są głęboko mrożone, gdyż zanim trafią do Polski, muszą przebyć długą drogę. Ilość tego co odławiane jest u nas na Bałtyku nie zaspokaja polskich potrzeb, więc kupuje się je na giełdzie w Amsterdamie, gdzie przypływają kontenerowcami – wielkimi mroźniami. Niektóre ryby płyną z Azji, tak jak dorsz. Dorsz jest rybą drogą i rzadką, jednak ten dostępny w Polsce jest stosunkowo tani. A to dlatego że jest to ryba dorszowata – Czerniak . Tylko specjaliści są w stanie rozpoznać ją po prędze. Jak już jest w postaci fileta, nie różni się prawie niczym od dorsza. Na przykład chiński kuter łowi ryby, przerzuca je na kuter mroźnię, potem na mroźnię kontener i wtedy dopiero płynie do Europy. To może trwać. Od momentu przejścia na rynek celny Europy jest 18 miesięcy na jego sprzedaż. Nawet jeśli te ryby przeleżały gdzieś z 10 lat. Unia kontroluje ich świeżość dopiero od momentu gdy ryby dotrą na jej obszar celny. Ale to nie koniec oszustw.

Co dzieje się potem?
Ryby są natychmiast rozmrażane i wrzucone na taśmę gdzie małymi igiełkami nastrzykuje się w nie wodę. Krople wody rozrywają tkanki i zostawiają miejsce na następne nastrzyknięcia i tak się pompuje ryby wodą, żeby przybrały na wadze a następnie się je zamraża. Ale jeszcze gorsze jest zamrażanie ryby z glazurą wodną, tak się robi najtańsze ryby. Wtedy kupujemy kilogram wody, z czego 20 gram to jest ryba. Ale i tak lepsza jest ryba z połowów naturalnych niż z hodowli, gdzie ryby są pasione modyfikowaną genetycznie karmą, tak jak broilery czy świnie.

Nie tylko zwierzęta, ludzi też…
Certyfikacja pasz jest bardziej kontrolowana niż jedzenie dla ludzi, trzeba spełnić więcej parametrów żeby wyprodukować paszę. Pod względem zanieczyszczenia chemicznego pasza dla zwierząt jest bardziej stabilna i zdrowsza niż jedzenie dla ludzi, gdyż zawiera mniej chemii. Jednak pasza zawiera więcej antybiotyków i substancji czynnych oraz najgorsze możliwe ziarno.

Czy również w produkcji żywności producenci kierują się własną kieszenią zamiast dobrem konsumenta? Czy również nasze jedzenie jest skażone GMO?
Z mojego punktu widzenia u nas jest samo GMO. Praktycznie nie istnieje kukurydza, która nie jest GMO. Nikt nie wymaga od silosów aby trzymały ziarno oddzielone. Producenci kupując surowiec do produkcji, nie patrzą skąd pochodzi ta kukurydza, najważniejsze żeby była tania. A i sama kukurydza nawet jeśli nie jest modyfikowana, to z dużym prawdopodobieństwem gdzieś kiedyś uległa zapyleniu przes stojącą niedaleko kukurydzę GMO. Nigdy nie można powiedzieć że w 100% ta kukurydza nie jest GMO.

Jednak mimo wszystko rośnie świadomość konsumencka, coraz częściej odwiedzamy sklepy z żywnością ekologiczną, szukamy produktów z certyfikatem ekologicznym…
Mało komu w Polsce zależy na tym, żeby mieć produkt wolny od GMO. U nas się tego nie wymaga, ale gdyby potrzebne było uzyskanie stempla „GMO free”, to jest banalnie proste! To tylko kwestia pieniędzy. Kiedy była taka akcja, żeby nie łowić tuńczyka bo przy jego połowie giną delfiny, to na każdym opakowaniu było napisane „Dolphin Free”. Nie ważne czy ta informacja była prawdziwa, ale ważne było to że klienci na to patrzyli. Gdyby u nas także była taka moda na „GMO Free”, taki napis pojawiłby się na prawie każdym produkcie.

A my naiwni konsumenci byśmy w to uwierzyli… Czy genetycznie zmodyfikowane produkty możemy spotkać również tam gdzie się ich najmniej spodziewamy?
Genetycznie modyfikowanych produktów używa się m.in. do produkcji soków. W Polsce trudno jest dostać surowiec stabilny chemicznie, w Polsce marchewka jest za każdym razem inna. Nie ma grup producenckich, które dbałyby o to, żeby marchewka miała odpowiednie parametry, była powtarzalna. Można używać marchew z Holandii, takie gotowe małe marcheweczki, wszystkie jednakowej wielkości, wiadomo wtedy ile cukru dodać na 3 tony produktu, aby powstała określona ilość soku o określonym powtarzalnym smaku, konsystencji i gęstości.

A potem wmawia się nam że soki są zdrowe… Bardzo często producenci mamią nas reklamami, szczytnymi ideami: zdrową ekologiczną i etyczną żywnością w najlepszej jakości. Ile jest w tym prawdy?
Soki to jedna sprawa, ludziom wmawia się że margaryna jest zdrowa, choć jest substancją której powinniśmy unikać. Margaryna to tłuszcze roślinne w formie stałej. Żeby tłuszcz roślinny się zestalił trzeba go podgrzać. A zestala się tylko i wyłącznie wtedy kiedy powstają izomery trans. Tylko że ludzie nie trawią tych izomerów. Potem dodaje się do niej substancje obniżające cholesterol i tak powstaje margaryna „prozdrowotna” dodatkowo polecana przez znane medyczne stowarzyszenia i fundacje.

Czy te certyfikaty znanych instytutów mają podłoże w badaniach medycznych?
Bardzo często nie. To tylko pieniądze. Znaczek jakieś organizacji kosztuje określona sumę. Biorąc pod uwagę zyski firmy, to nie są duże pieniądze. A konsumenci kupuja to co ma odpowiedni znaczek. Fundacje częstokroć nie sprawdzają jakichkolwiek badań. Mnie nikt nigdy nie zapytał o badania tylko o wysokość wsparcia dla fundacji lub stowarzyszenia.

Czy kupując droższe produkty z „wyższej pułki” mamy gwarancję że jakość produktu jest rzeczywiście wysoka?
W przypadku wyjątkowych ekskluzywnych produktów, producent może ustalać cenę. Wtedy mamy częściową gwarancję, że produkty te powstały ze składników o wysokiej jakości. Zwykle jednak obserwuje się tendencję do zwiększania rentowności produktu, obniżania ceny i optymalizowania kosztów. Towar trzeba dopasować do rynku, w przeciwnym razie będzie za drogi.

Jak to się odbywa?
Można zwiększyć produkcję automatyczną, zmniejszyć zatrudnienie lub zmienić surowce. Produkt dostosowuje się pod wymagania supermarketu, pogarsza się żywność, żeby się zmieścić z ceną. Czegoś się dodaje, ujmuje lub nie dodaje wcale.

Kto o tym decyduje?
„Księgowi” decydują o składzie naszego produktu, jeżeli technolog żywności aprobuje tę zmianą, mówi że można zmienić surowiec na inny, zwiększyć lub zmniejszyć proporcję, to tak też się dzieje. Na początku wchodzi produkt, obserwuje się jak się sprzedaje, jaką ma marżę a następnie zaczyna się optymalizować proces produkcji. A potem chodzi o to żeby produkt utrzymał dawny smak i konsystencję.

Czy to jest możliwe?
Tak, zwykle aby zneutralizować nowy smak dodaje się więcej cukru, aby potanieć – wodę i substancje ją wiążące, aby przedłużyć datę przydatności – konserwanty. Mówi się że jeśli by odmrozić kogoś kto 50 lat temu wpadł do lodu, to mógłby nie przeżyć pierwszego posiłku. Jesteśmy na tyle zaprawieni w walce z chemią, jemy ją codziennie i jakoś żyjemy. Nie ma całkowicie niebezpiecznej żywności, to zależy od tego ile jej zjemy.
Czy wiedział Pan o tym wszystkim kiedy zaczynał Pan pracę w tej firmie?
Nie, myślałem że nie ma nic złego w produkowaniu żywności. Zmieniłem branżę.

Z pewnością również stosunek do rynku spożywczego?
Nie zakładam już sobie różowych okularów, wierząc ślepo że to co jem jest zdrowe. Staram się robić świadome zakupy, ale godzę się z tym że i tak kupuję mnóstwo chemii.

Nauczony własnym doświadczeniem, co mógłby Pan poradzić innym konsumentom?
Jesteśmy tym co jemy. Osobiście nie jem mięsa, ale gdybym je jadł, starałbym się kupić je od kogoś, kto prowadzi własną hodowlę, nie używając antybiotyków i hormonów. Doradziłbym zakupy z głową, kupowanie produktów o wysokiej jakości, produktów które szybko rotują. Wtedy producent pilnuje żeby nie zepsuć tego produktu, gdyż dzięki temu dobrze zarabia. Dobre rzeczy kosztują. Ze zbóż polecam owies. Odradzam kupowanie produktów z dużą ilością cukru, lepiej posłodzić jedzenie na własnym talerzu. Odradzam także produkty smakowe – polecam smaki naturalne. Najlepiej byłoby mieszkać w czystym zakątku Polski, gdzie wcześniej nikt nie wylewał ropy na pole, mieć pewne pole tak od 50 lat sadzić sobie swoje i pilnować żeby ktoś nam tam nie wlazł i czegoś nie wylał. Ale to już graniczy z paranoją. I czy to jest jeszcze możliwe?
Rozmawiała JK
Źródło: http://kuchnia-kuchnia.pl/pl20/teksty1024/jak_oszukac_konsumenta

Dlatego na koniec dodam jedno zdanie od siebie. Jeśli idziesz na zakupy – narzędziem współczesnie niezbędnym do ich robienia jest przyrząd o nazwie LUPA!

Dodaj komentarz

Pornografia żywieniowa

Ostatnich kilka tygodni, miałem bardzo pracowitych. Dokańczanie e-booka „10 nawyków dla zdrowia”, umieszczenie w sieci i promocja zajęły mi sporo czasu. Dodatkowo byłem w trakcie pisania czteroczęściowego artykułu pt: „Tłusty przekręt”, o jednym z największych współczesnych „przekrętów medycyny akademickiej”, jakim jest okrzyknięcie cholesterolu wrogiem publicznym numer jeden. Dlatego postanowiłem się dziś trochę wyręczyć cudzą „twórczością”. Tym bardziej gdy trafiłem i przeczytałem poniżej prezentowany artykuł o pomidorach, postanowiłem podzielić się nim z tobą, czytelniku. Tak więc zapraszam do zapoznania się z aryciekawym artykułem i wywiadem.
Jak zniszczyliśmy pomidory
O wyższości lokalnych i sezonowych pomidorów nad supermarketowymi, dostępnymi przez cały rok, zapewne nie trzeba przekonywać użytkowników „Lokalnej Żywności”. Jak do tego doszło, że ten okazały, czerwony owoc stał się symbolem wszystkiego co najgorsze w nowoczesnym rolnictwie? Na przykładzie amerykańskiego rynku, wyjaśnia ekspert w wywiadzie dla portalu Salon opublikowanym w czerwcu 2011 pt.: „How we ruined the tomato.”
Amerykanie uwielbiają pomidory. To jeden z najbardziej popularnych produktów w supermarketowym dziale „warzywa i owoce”. Wielu z nas je pomidory na co dzień – jeśli nie naturalne, to przetworzone jako dodatek do przecieru, sosu keczupowego, sosu salsa i innych produktów.
Niestety popularny pomidor nie jest tak niewinny i pyszny jak się wielu wydaje. W swojej nowej książce „Pomidoroland: Jak nowoczesne rolnictwo przemysłowe zniszczyło nasz najbardziej kuszący owoc” (Tomatoland: How Modern Industrial Agriculture Destroyed Our Most Alluring Fruit) dziennikarz Barry Estabrook opisuje biografię współczesnego pomidora, odkrywając środowiskowe i ludzkie koszty dużego agrobiznesu. Estabrook śledzi ślady historii pomidora od dzikich jagód na skalistym podnóżu Andów do najbardziej znanego składnika sałatki na świecie. Jako prawdziwy wielbiciel pomidorów, wyjaśnia, że nasza miłość do pomidorów szkodzi nie tylko ludziom pracującym przy jego uprawie oraz środowisku, ale również naszym kubkom smakowym.
Dlaczego zdecydowałeś się napisać książkę o pomidorach?
Chciałem napisać o naszym zrujnowanym systemie żywienia. Jeśli szukasz symbolu na plakat, który miałby pokazać co jest złego w nowoczesnym rolnictwie przemysłowym, nie znajdziesz nic lepszego niż pomidor z supermarketu. Pomidory z supermarketu są zwykle bez smaku, a ich produkcja wiąże się z pokrzywdzeniem pracowników zatrudnionych przy ich hodowli.
Jak to się stało, że pomidory są bez smaku i mają tak wiele ukrytych kosztów produkcji?
Hodowca pomidorów powiedział mi: „Barry, nie płacą mi ani grosza za smak, ani jednego. Płacą mi za wagę.” Wszyscy ogrodnicy z którymi rozmawiałem zgodzili się, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat komercyjna hodowla pomidorów została ukierunkowana na ich jak największą wagę. Pomidory muszą rosnąć szybko i być odporne na choroby. W związku z tym czynniki, które odpowiadają za wspaniały smak pomidora zebranego latem z własnego ogrodu lub kupionego na sezonowym targu, zostały zagubione w hodowli komercyjnej.
Ogromne łańcuchy sprzedaży kreowane przez sieci supermarketów i wielkie firmy przetwórcze obniżają ceny pomidorów do najniższych możliwych poziomów. Jednocześnie, producenci chemicznych pestycydów i nawozów windują ceny w górę. Jedynym miejscem, gdzie przedsiębiorcy zajmujący się uprawą mogą obniżyć koszty są pensje ich pracowników. Proces ten zachodził stopniowo i obecnie zarobki osoby pracującej przy zbiorze pomidorów plasują się na poziomie z 1980 roku. Do tego, pracownicy podczas zbiorów są regularnie spryskiwani środkami chemicznymi.
Piszesz, że 1/3 produkcji przemysłowej pomidorów odbywa się na Florydzie, gdzie w zasadzie uprawia się je na piasku.
Pomidory są uprawiane na piasku. Urzędnicy od gospodarki rolnej wolą to nazywać uprawą w piaszczystej glebie, ale to piasek, taki jak na plażach Daytona Beach. Floryda jest najgorszym miejscem na świecie do uprawy pomidorów. Nigdy tam nie ma zimy, więc pasożyty są obecne przez cały rok, jest notorycznie wilgotno, idealne środowisko dla grzybic. Przed posadzeniem pomidorów wszystko w podłożu jest zabijane. Wstrzykiwane do gruntu nawozy i chemikalia są wszystkim z czego pomidory mogą żyć. Podobnie jak kurczaki-brojlery, pomidory z Florydy są zaprojektowane aby rosnąć, rosnąć i rosnąć. Nie mają genetyki pozwalającej na rozwój w kierunku dobrego smaku. Pomidory zbiera się, kiedy są jeszcze absolutnie zielone i twarde. Gdy dostają się do sklepów spożywczych są nadal twarde, ale o kolorze zbliżonym do docelowego. Nazywa się je dojrzałymi, ale w slangu określa się je również zagazowanymi.
Ponieważ są zagazowane etylenem, tak?
Tak, są trzymane w etylenie do czasu kiedy przyjmą odpowiedni kolor. To nie dodaje im więcej smaku, nie przybywa żadnych kwasów, cukrów czy innych związków smakowych. Oznacza to, że nawet jeśli wyglądają jak dojrzałe, pewna część z nich nie jest dojrzała. Owoc pomidora nie jest czymś co może być zerwane dzisiaj, a następnie zjedzone za trzy tygodnie. Naturalnie wyhodowane pomidory łatwo uszkodzić w trakcie zbioru. Pomidory kupione na targu od rolnika są od razu gotowe do jedzenia.
Czy uważasz, że częściowym rozwiązaniem problemu może być własna uprawa?
Zachęcam każdego do uprawy pomidorów. One naprawdę chcą się rozwijać! Jeśli masz słoneczne miejsce, możesz hodować pomidory w doniczce, możesz też posadzić pół tuzina roślin w ogródku. Ma to dwie zalety: uzyskasz kontakt z ziemią i pomidory o niesamowitym smaku. Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz lub nie chcesz hodować pomidorów, kupuj je od lokalnych rolników.
Sugerujesz, że w ogóle nie powinniśmy jeść pomidorów poza sezonem?
Dziwi Cię to?
Cóż, myślę, że kiedy idziemy do sklepu spożywczego spodziewamy się dostać wszystko to na co mamy ochotę, niezależnie od pory roku. Jesteśmy przyzwyczajeni do wygody i różnorodności. Ludzie oczekują, że będą w stanie kupić w supermarkecie rukolę i banany, pomidory i mango, kiedy tylko zechcą.
W tym wszystkim jest jeszcze jakiś element pornografii żywnościowej. Ludzie widzą piękne, bez skazy, jasne, czerwone pomidory i nie uruchamiają myślenia: chwileczkę, wyglądają ładnie ale nie mają smaku. To dziwne.
Jak sądzisz, o czym świadczy fakt, że jesteśmy gotowi kupić pomidory bez smaku, wyhodowane z wyzyskiem pracowników i złym wpływem na środowisko?
Ludzie którzy wysłuchali mojego wykładu albo przeczytali książkę reagują zwykle komentarzem „Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje.” Nie sądzę, żeby były to powszechnie znane fakty. Nie wydaje mi się, żeby zbieracze pomidorów uzyskali zainteresowanie mediów zbliżone do sytuacji, gdyby podobne problemy mieli obywatele amerykańscy o jasnej karnacji. Są to ludzie, którzy nie głosują, nie chodzą na policję i unikają rozgłosu, co sprawia, że bardzo łatwo jest ich wykorzystywać. W odniesieniu do kwestii smaku łatwo wyszukać dziesiątki badań akademickich wskazujących, że pomidory są na szczycie lub blisko szczytu najczęściej kupowanych, ale i najbardziej rozczarowujących produktów.
A jednak ludzie nadal je kupują, Jak to się stało, że pomidory stały się tak popularne w tym kraju?
Pomidory stały się nowością o potencjale leczniczym na początku XIX wieku. Potem, podczas wojny secesyjnej, gdy upowszechniła się technologia puszkowania, żołnierze jedli tony pomidorów w puszkach. Pod koniec XIX wieku hodowcy roślin stworzyli odmiany, które były jednakowe i smakowały lepiej. Wtedy pomidory stały się bardzo popularne.
Uważasz, że Amerykanie stają się mniej, czy może bardziej świadomi kosztów upraw przemysłowych?
Zdecydowanie jedynie mała grupa populacji jest tego świadoma. Ludziom, którzy interesują się jedzeniem, może wydawać się, że wszyscy są świadomi – zwykle spotykają się z ludźmi o podobnych zainteresowaniach – ale tak nie jest. To jest mały procent ludności.
Uświadamianie zagrożeń związanych z przemysłowymi uprawami jest ściśle związane z ruchem lokalnej żywności, organicznej żywności, slow food itp., które w ostatnim czasie zyskały dużo uwagi.
Coraz większa część społeczeństwa dostrzega tego typu problemy. Wystarczy przyjrzeć się kwestii lokalnych targowisk. Jeszcze dziesięć lat temu, gdybym zalecał, aby ludzie starali się kupować pomidory na lokalnych targowiskach, wielu z nich nie wiedziałoby gdzie ich szukać. A dziś ile ich mamy, pięć tysięcy? Teraz nikt nie może powiedzieć: „nigdzie nie można kupić pomidorów o dobrym smaku”, ponieważ można, ale wtedy kiedy jest na nie sezon.
tłumaczenie: Sebastian Kmiecik
Na koniec chciało by się zaśpiewać kiedyś bardzo słynną piosenkę Wiesława Michnikowskiego z Kabaretu Starszych Panów pt: Addio „pomidory”!
Co prawda takich pomidorów, o których śpiewa Wiesław Michnikowski dzisiaj już chyba się nie uświadczy ale nadal jeszcze przy odrobinie wysiłku można znaleźć pomidory, które mają prawdziwy smak, zapach oraz wygląd. W dodatku powoli kończy się okres smutku za utraconymi pomidorami zeszłego sezonu a nowy już tuż, tuż. Czekam pełen niecierpliwości na prawdziwe pomidory z własnego ogródka – a Ty?





P.S. Czy wiesz, że wprowadzają kilka prosty zmian do swojego życia, unikniesz większości szalejących chorób cywilizacyjnych, poprawisz swoje samopoczucie oraz zdrowie by móc cieszyć się nim przez długie lata. Poznaj dwa pierwsze kroki!  ZAPISZ SIĘ TERAZ by otrzymać darmowy fragment nowego e-booka pt.: „10 nawyków dla zdrowia, czyli jak cieszyć się dobrym zdrowiem wprowadzając kilka prostych zmian.”


E-mail:
Imię:
Zgadzam się z Polityką Prywatności


Drogi czytelniku, jeżeli podoba Ci się to co przeczytałeś, proszę poleć ten artykuł innym, wciskając poniższy przycisk – „Poleć To”

Dodaj komentarz